Przejdź do treści

1-6.08.2023 ŚWIATOWE DNI MŁODZIEŻY – LIZBONA

Pielgrzymkę do Portugalii rozpoczęliśmy poranną Mszą świętą w Katedrze. Sama podróż przebiegła bez problemów, jeśli weźmiemy pod uwagę specyfikę lotniskowych odpraw. Pierwsze dni były stricte turystyczne. Rozpoczęliśmy od południowych stron Portugalii, pierwszą miejscowością była urokliwa, położona u wybrzeży Atlantyku wioska Ferragudo. Stąd mieliśmy wyjazd do Sagres. Zwiedzaliśmy tam okoliczne tereny poznając ich historię i życiorys Henryka Żeglarza, pioniera portugalskiego morskiego imperium. Spędziliśmy też dużo czasu na pięknych plażach, na których mieliśmy okazję spróbować swych sił w surfowaniu, oraz na podziwianie malowniczych klifów. Mimo tych wszystkich atrakcji nie zapomnieliśmy co jest najważniejsze, każdego dnia była odprawiana Msza święta, a z rana  odmawiana jutrznia. Kolejny tydzień spędziliśmy w Riachos uczestnicząc w dniach diecezji. Byliśmy blisko Fatimy, więc nie obyło się bez dwóch dni tam spędzonych, oraz pieszej pielgrzymki z naszego miejsca pobytu. Jednak nie moglibyśmy tego dokonać, gdyby nie otwartość lokalnej społeczności na przyjęcie pielgrzymów i wspólnego spędzania z nami czasu. Dzięki tym ludziom wielu z nas mogło skosztować portugalskiej gościnności i wybornego jedzenia. W drodze do Lizbony na główne wydarzenie naszej pielgrzymki wstąpiliśmy do Nazaré, miejscowości znanej ze swej figury Maryi z czwartego wieku, oraz ogromnych fal.

Światowe dni młodzieży charakteryzowały się przejmującą liturgią i dobrze skomponowanymi elementami religijnymi. Papież mówił do młodych by znali swą wartość wynikającej z Jezusa Chrystusa oraz by mieli odwagę na przeciwstawienie się światu, który przez próbę wmówienia im że to oni są najważniejsi, chce ich zniewolić.                                                          Mogę stwierdzić, że ta pielgrzymka wzmocniła nas duchowo i naprowadziła na dobry kurs w codziennym życiu.
 Gabriel Sar

PORTUGALSKA PRZYGODA – CZAS PODSUMOWAŃ.

Emocje już zdecydowanie opadły, ale wspomnienia po blisko trzech tygodniach w Portugalii pozostaną z nami bardzo długo, a może na zawsze.

Ale zacznijmy od początku.

21 lipca zaczęła się nasza historia, chociaż niektórzy z nas swoją podróż rozpoczęli nieco wcześniej. Dla nas niesamowity czas, bo podróż do Lizbony zaczęliśmy od Mszy Świętej w Katedrze Poznańskiej, a po niej ruszyliśmy w długa drogę. Najpierw do Berlina, skąd mieliśmy lot do Lizbony, a z Lizbony do Faro. Dlaczego tak? Bo na początku był wypoczynek w Południowej Portugalii.

Gdy wylądowaliśmy w Faro ruszyliśmy prosto na nasz nocleg w Ferragudo. To właśnie ten moment kiedy robiło się coraz bardziej intensywnie… do miejsca naszego noclegu dotarliśmy koło godziny 3:00. A już o godzinie 7:40 mieliśmy mieć naszą pierwszą wspólną Jutrznię razem z pozostałymi grupami, które miały z nami nocleg. Zaraz po niej szybkie śniadanko i pierwsze atrakcje.

Mieliśmy okazje jako pierwsi skorzystać z lekcji surfingu. Niesamowite doświadczenie, chociaż wymagało od nas dużo wysiłku. Podczas, gdy niektórzy spędzali czas w wodzie, inni mieli możliwość wylegiwania się na plaży. Już wtedy słoneczko dawało się we znaki, nikt z nas nie spodziewał się, że będzie nas tak mocno przygrzewało. Tak ostre słońce dało nam popalić, bo niektórzy już w pierwszy dzień wrócili spaleni jak raki, mimo używania filtru 50. Warto dodać, że plaża w Portimão była położona prawie godzinę drogi pieszo od naszego miejsca noclegu, dlatego podróż powrotna to była dla większości z nas walka z samym sobą. Liczne obtarcia od niewygodnych butów, poparzone stopy od słońca, czy obtarcia od deski surfingowej nie pomagały, ale daliśmy radę.

Kolejny dzień minął nam na odpoczynku na wyjątkowym rejsie po wodach południowej Portugalii. Coś pięknego! Portugalia zaczęła nas zachwycać coraz bardziej. Podczas tego rejsu mogliśmy przede wszystkim zobaczyć jaskinie, plaże, przepiękne krajobrazy. Dodatkowo mieliśmy okazje spędzić czas na prywatnej plaży, gdzie mogliśmy zjeść przepysznego grilla wśród wyjątkowej scenerii. Trzeba dodać, że nawet tam czekały na nas niemałe atrakcje: budowanie zamku z piasku, sesja zdjęciowa przy grotach, a nawet latające mewy, które kradły nam jedzenie z talerza. I tak nam minął kolejny dzień. A wieczory? Wieczory mijały nam na krótkich spacerach po mieście, plaży, czy na poszukiwaniu ciekawych przygód w poznanych grotach zamkowych.

Następnego dnia ruszyliśmy na wycieczkę z polską Panią Przewodnik. Pokazała nam niezwykłe miejsca. Widoki były tak niesamowite, że wszyscy nie mogli się nadziwić, jaki świat jest piękny. Mieliśmy okazję być również w Sagres – niegdyś uważane za starożytny koniec świata. Dziwne uczucie być w miejscu, gdzie miał się kończyć świat. Później ruszyliśmy w dalszą drogę do Lagos, gdzie mogliśmy choć trochę zwiedzić miasto. Poznaliśmy ciekawe historie, mogliśmy podziwiać architekturę, a także pobyć ze sobą. Ostatnim punktem tego dnia była cudowna plaża położona u podnóża klifu.

Co było dalej? 25 lipca mieliśmy dzień wolny, wtedy to mogliśmy sami zaplanować sobie czas. Jedyny poszli na plaże, inni poznawali miasto, a jeszcze inni po prostu odsypiali intensywność wcześniejszych dni. A wszystko po to, aby zebrać siły na dalsze dni. Również tego dnia późnym popołudniem ruszyliśmy w dalszą drogę 4 autokarami w stronę Fatimy.

26 lipca mieliśmy niesamowitą przyjemność uczestnictwa w drodze krzyżowej wraz z księdzem biskupem  Janem Glapiakiem. Trudno był nam sobie wyobrazić, że w miejscu kultu niegdyś były pola. Tego dnia mogliśmy podążyć drogami Franciszka, Hiacynty oraz Łucji. Zobaczyliśmy jak mieszkali, gdzie zostali pochowani. Jednakże, najważniejsza dla nas tego dnia była Eucharystia, która była sprawowana w miejscu objawień Matki Boskiej Fatimskiej. To coś niesamowitego być w takim miejscu w dniu, w których wspominamy św. Annę i Joachima.

Po zakończonej Eucharystii udaliśmy się już prosto do autokarów i ruszyliśmy na tygodniowe Dni Diecezji. Portugalczycy, którzy nas przyjęli okazali tyle serca, że ciężko było nam w to uwierzyć. Każdego dnia zapewniali nam pełno atrakcji, nie tylko w dzień, ale i wieczorami.

W pierwszej kolejności mogliśmy zwiedzić okolice podczas gry miejskiej. Mieliśmy tak zgraną ekipę, że udało nam się zająć 2 miejsce, było to dla nas niemałe zaskoczenie, ponieważ myśleliśmy, że poszło nam tak źle, że będziemy raczej na samym końcu niż początku. Tego samego dnia mieliśmy również festiwal zup. Mogliśmy skosztować różnych zup: kamiennej, rosołu, kapuśniaku itp. – chociaż dla mnie w większości te zupy i wyglądały i smakowały tak samo.

Kolejnego dnia Portugalczycy zorganizowali nam piesza pielgrzymkę do Fatimy, a zaraz po dotarciu na miejsce mogliśmy uczestniczyć we Mszy świętej w Bazylice razem z innymi grupami z różnych zakątków świata. Zaraz po Mszy, udaliśmy się na mały piknik, bo po pokarmie dla duszy należy się pokarm dla ciała. Gdy już byłyśmy najedzeni nadszedł czas na kolejny punkt tego dnia – Batalha. Tam zwiedziliśmy zakamarki tego monumentalnego kościoła. A wieczór? Śpiew, tańce i zabawa.

Następnego dnia udaliśmy się do Leiria, gdzie już mogliśmy się trochę poczuć jak na ŚDM. To tam po raz pierwszy spędziliśmy czas z innymi narodowościami, nie tylko podczas Mszy świętej, ale także podczas jedzenia, czy zwiedzania. Uwieńczeniem tego dnia były występy taneczne i koncerty, na których mogliśmy razem z innymi bawić się i szaleć pod sceną. A na samo zakończenie dnia uczestniczyliśmy w procesji światła, niesamowite doświadczenie.

Pora na już praktycznie ostatni dzień, ten dzień był w całości przeznaczony dla naszych portugalskich rodzin. Tutaj każdy z nas dzień spędził inaczej, w zależności co dana rodzina dla nas przygotowała. Wszyscy razem spotkaliśmy się tak naprawdę późnym popołudniem podczas Mszy Świętej, a po niej oczywiście impreza! Było super!

Kolejny dzień to już czas pożegnań, łzy smutku, bo pewien etap naszej przygody się zakończył, ale na pewno poznani ludzie pozostaną w naszych sercach. My zaś ruszamy dalej, w stronę Nazaré. Kolejne przepiękne miejsce, które mogliśmy odwiedzić. Spędziliśmy tam tylko parę godzin, ale to nie stanowiło przeszkody, aby zakochać się w tym miejscu. Tam na klifach zaskoczyła nas trochę wietrzna pogoda, ale wiadomo przy kilkumetrowych klifach, gdzie fale sięgają nawet do kilkunastu metrów może tak być. A co było dalej? Udaliśmy się zwiedzać miasto i zjechaliśmy kolejką nad ocean a po posiłku w małej knajpce przy plaży wyruszyliśmy autokarami prosto na centralne dni.

Te ostatnie dni naszej podróży spędziliśmy we wiosce Riachos, to tam mieliśmy nocleg i to z tamtego miejsca codziennie 1,5 godziny dojeżdżaliśmy pociągiem do Lizbony.

Zdecydowanie nocleg tutaj był ciężki dla nas wszystkich, piętrzyło się zmęczenie, przychodziły różne kryzysy, ale daliśmy radę. Warunki do spania polowe, bo większość z nas była zakwaterowana na sali, ale najważniejsze – byliśmy razem. Mieliśmy też ciekawe doświadczenie z prysznicami, które znajdowały się albo w budynku albo na dworze, woda zimna, ale w tym upale jaki nam towarzyszył idealna. Nic nas nie zniechęcało. Chcieliśmy przeżyć to wszystko jak najlepiej. Wiadomo narzekaliśmy, bo kto nie narzeka, ale i tak cieszyliśmy się z tego czasu.

Co działo się w samej Lizbonie? Zwiedzaliśmy, zwiedzaliśmy i jeszcze raz zwiedzaliśmy. Przeszliśmy tyle kilometrów, że niedługo moglibyśmy zaliczyć Pielgrzymkę do Częstochowy. Ale zobaczyliśmy naprawdę dużo. To, co przeżyliśmy nie jest do opisania, to trzeba było przeżyć! Milion ludzi w jednym miejscu, którzy gromadzą się w wierzę . Wiadomo jedni przeżywali to wszystko lepiej inni trochę gorzej.

Po zwiedzaniu oczywiście braliśmy udział w głównych wydarzeniach. Pierwszym z nich była Msza święta, niestety tłum ludzi nie pozwalał nam się zbytnio skupić, ale i tak chcieliśmy przeżyć ją jak najlepiej. To było trudne doświadczenie.

Kolejnym punktem było przywitanie się z Papieżem, długa droga do miejsca spotkania, ale niezbyt obszerna przemowa Ojca świętego i droga powrotna do naszej wioski.

Następny dzień to kolejne nowe przeżycia. Tym razem udaliśmy się do strefy polskiej, gdzie razem z całą Polską młodzieżą przeżyliśmy Drogę Krzyżowa z Papieżem. Dla mnie coś pięknego. Mogłam się lepiej skupić, modlić się i przeżyć to tak jak powinnam.

Czas w Lizbonie płynął już bardzo szybko więc kolejny dzień to już wielkie przygotowania do czuwania z Franciszkiem. Szybkie śniadanko, zapakowany plecak i ruszamy na pola. Większość może pomyśleć„

co w tym trudnego?” Ale dla nas to była walka z samym sobą, szliśmy w 45 stopniowym upale, nasze plecaki stawały się coraz cięższe. Ale udało się, dotarliśmy! Przyszłyśmy bardzo wcześnie, żeby zająć dobre miejsca. I stało się, teraz już tylko oczekiwanie na spotkanie. Niestety ten upalny dzień stawał się coraz gorszy, chroniliśmy się przed słońcem jak mogliśmy, schowani pod koce termiczne. Dopiero wieczorem mogliśmy poczuć ulgę. A potem już tylko sama radość! Czuwanie modlitewne, wszystkie intencje zaniesione przed Boży tron. Później już tylko noc na polach. I poranna pobudka. Eucharystia i rozesłanie. Nasza podróż dobiegła końca.

Po tym wszystkim wróciliśmy do Riachos pełni wiary i nadziei. Ostatnia noc a potem już tylko powrót do domu. Aż łezka się w oku kręci. Trzy tygodnie bycia razem to bardzo dużo czasu. A co z niego pozostało? Na pewno doświadczenie trudu pielgrzyma, piękne przyjaźnie, wspaniałe wspomnienia i wielka radość!

Nie idzie opisać tego, co nas spotkało. Można by było opowiadać i opowiadać. Każdy z nas podczas tego czasu musiał się zmierzyć z własnymi słabościami, nie tylko tymi fizycznymi, ale i tymi psychicznymi. Ktoś może zapytać: „Czy po powrocie coś się zmieniło?” A my na to możemy odpowiedzieć: „wszystko!”

Teraz tylko możemy dziękować Bogu za ten czas, za to piękne doświadczenie, za to, że wstaliśmy i poszliśmy.

Ja dziękuję Panu Bogu za ten przepiękny dar jakim mnie obdarzył, dziękuję za ludzi, których poznałam, dziękuję za miejsca, które zobaczyłam, dziękuję za to, że nareszcie zrozumiałam, gdzie jest moje miejsce.

Anna Korcz